Autor Wiadomość
Paula
PostWysłany: Pon 18:51, 04 Lut 2008    Temat postu:

Rodzaj treningu: crossowy
Miejsce: trasa crossu na terenie hipodromu Eowiny
Pogoda: w miarę ciepła
Godzina rozpoczęcia: 14:30
Czas: ok. 1,5 h

Linuch został zgłoszony do crossu na śniegu u Eowiny. Szczerze mówiąc troszkę się obawiałam trasy. Co prawda nie będzie to pierwszy Linuchowy śniegowy crossik ale osobiście nie przepadam za crossami na śniegu właśnie z Linuxem. Wiem czym to grozi - galopami z rozwinięciem trzeciej kosmicznej, za którymi ja osobiście przepadam ale mój żołądek ma swoje zdanie na ten temat (tak... ja i mój żołądek to dwa różne organizmy...).
Mojego brzydala nie było w boksie kiedy nadeszłam z zamiarem pastwienia się nad nim. Siedział na dworze na padoku (dzięki uprzejmości Eowiny, oczywiście). Po piętnastu minutach berka na rozgrzewkę Linux dał mi się łaskawie złapać i zaprowadzić pod boks. Na widok leżącej kupy sprzętu skulił uszy i odwrócił głowę.
- Nie ma zlituj się. - klepnęłam ogra po szyi. - Trza iść do roboty.
Linux jest jak mój żołądek - żyje własnym życiem. Miał więc swoje zdanie co do treningu godzinę po obiadku. Nie udało mi się go przekupić marchewką, więc musiałam użyć swego uroku osobistego xP A trzeba powiedzieć, że bardzo się przydał, bo podczas zabawy z hacelami Linuch wyraźnie nie przejawiał większej chęci do współpracy. Jednak udało się. Wyczyściliśmy i osiodłaliśmy się. Przed stajnią wsiadłam, dociągnęłam popręg, poprawiłam derkę i w drogę. Wyjechaliśmy sobie stępikiem za bramę w stronę lasu. Najpierw trzeba się rozprężyć. Było mi zimno jak cholera, co używając legilimencji (czy jak to się zwie) wykorzystał Linuch. Aby mnie rozgrzać poczęstował mnie sążną porcją baranów na jakiejś polnej dróżce prowadzącej do lasu. Faktycznie, mnie już rozprężenie nie było potrzebne. Przed wjazdem do lasu zakłusowaliśmy na lekkim kontakcie. Linux mimo, że wcześniej byczył się na padoku miał sporo energii. Kłusował energicznie krocząc zamaszyście, jakby ścieżka nie tylko nie była oblodzona do granic możliwości ale jakby było to najlepszej jakości podłoże (Bóg zapłać temu kto wymyślił hacele). Ale mimo wszystko podobał mi się taki energiczny kłusik, czuć było, że zad podstawiony, a i ustawił się ładnie. Znaleźliśmy jakiś skrót na polankę, więc skręciliśmy. A tam... śniegu po oczodoły... Nie no, przesadzam. Mimo wszystko białego puchu było tu więcej. Zagalopowaliśmy i wjechaliśmy w śniegowe zaspki (bo jeszcze nie zaspy). Linuchowi sprawialo to niebagatelną frajdę - foule robił wyniosłe, dlugie, aż momentami wywalało mnie z siodła. Oczywiście nie obyło się bez frajdowego baranka... Pogalopowałam nim chwilkę na kole na prawą i lewą nogę żłobiąc przy tym ślad. Po galopach pokłusowałam go jeszcze chwilkę na kole robiąc po łopatce i trawesie w kole. Potem przeszłam do stępa i zaczęliśmy szukać początku trasy crossu.
Znaleźliśmy w końcu początek - wielkie, zaśnieżone bale... W pierwszej chwili poczułam, że wolałabym teraz leżeć do góry brzuchem w ciepłym domku niż zaraz wylądować na jednym z ośmiu bali z rozbitym nosem...
- Pamiętaj Wariacie, w Tobie cała nadzieja. - klepnęłam ogra. Zagalopowaliśmy na wolcie i próbujemy.
Ujrzałam w końcu pierwsze dwa bale przed wjazdem do lasu. Galop w półsiadzie i jadymy na pierwszą. Linuch już czuł, że oto przed nim początek trasy i spróbował przejąć inicjatywę dodając przed przeszkodą. Z początku chciałam negocjować i najechać nieco krótszym galopem ale ostatecznie stwierdziłam, że nie mam ochoty na walkę. Pięć fouli przed przeszkodą zobaczyłam, że nie jest to zwykły balik przyprószony białym puszkiem, o nie! To było balisko zasypane lawiną śniegu! Mimo to Linux nie tracił zapału i pewnie najechaliśmy. Przed skokiem wyrwało mi się nieco głośne "dalej", dodałam mocną łydkę i Linuch skoczył, choć nieco śniegu się zsunęło. Lądowanie bynajmniej niedelikatne i wywaliło mnie nieco na szyję. Trzeba było się jednak szybko pozbierać, bo zaraz za zakrętem kolejny bal. Ale żeby było zabawniej był wyższy od poprzedniego, a jak się potem okazało była za nim sporej szerokości zaspa. Linux wybił się pewnie i oddał dobry skok ale zdziwił się, kiedy wylądował w śniegu po łopatki. Wyrwał foule do góry przestraszony ale cmoknęłam i dałam łydkę, by dalej galopował. Usłuchał się i już chwilę po tym wydostaliśmy się z zaspy pędząc wprost do lasu. Zmiana nogi, bo oto zakręt w drugą stronę i trzeci bal. Był mniej zasypany śniegiem ale przed nim leżała spora zaspa. "Świetnie" - pomyślałam. - "Jak nie śnieg przede mną, to za mną". Linux jednak najechał tak pewnie, jakby przeszkoda nie robiła na nim żadnego wrażenia. Zostałam trochę za jego ruchem ale udało mi się wylądować w miarę "wygodnie". Dalej jeszcze milsza niespodzianka - szalony slalom między ogromniastymi dębami. Co prawda tylko (albo aż) trzy. Linuch tu trochę zwolnił, bo dochodziły jeszcze zmiany nogi. Potem nagle zonk, bo trzeba było ostro wykręcić w prawo i kolejny (czwarty) bal. Wydawał się najłatwiejszy - najniższy i najmniej zasypany, ale tuż za nim czaiła się niespodzianka w postaci ostrego zakrętu i w dodatku w odwrotną stronę niż poprzedni. Tutaj maksymalne skupienie, pełna koncentracja. Linuch też miał postawione uszy. Najechaliśmy z bardziej zebranego galopu, Linuch skoczył, a ja od razu już w skoku przestawiłam go na lewo, by nie zaryć w drzewa. Linuch zorientował się co jest grane i w miarę szybko zareagował. W miarę, bo wystarczyła sekunda opóźnienia, a oboje wylądowalibyśmy na drzewie. Odetchnęłam z ulgą po pokonaniu tej przeszkody. Zbliżaliśmy się do krańca lasu. Dalej czekały na nas bale numer pięć i sześć ustawione w coś w rodzaju szeregu. Z tą kombinacją Linux nie miał większych problemów choć na początku trochę za mocno wyrwał do przodu. Musiałam go skrócić, bo po pierwszym członie odskok wyszedłby za blisko. Siódemka i ósemka były jeszcze ciekawsze niż poprzednie. Pierwsza wypadała z takiego najazdu, że trzeba było zawrócić prawie o sto osiemdziesiąt stopni. Przydało się tutaj Linuchowe doświadczenie wyniesione z parkurów. Co prawda po skoku galopneliśmy jeszcze z siedem fouli, więc każdy by wykręcił jakiś najazd. Ale ja koniecznie chciałam zrobić z nim jakiś zwrocik. Przysiadłam mocniej w siodle i wykręciliśmy jakoś. Ósemka była najbardziej masywna i przerażająca. I choć (oj wiem, jak zwykle...) miałam wątpliwości to wszystko za mnie zrobił Linuch. Poklepałam go za ten dobry skok (choć zostawiłam po tamtej stronie mój żołądek). Za nami połowa trasy. Ale połowa przed nami... Dalej była górka. Wjazd nieco stromy. Na szczycie jakaś sążnych rozmiarów przeszkoda, a co za nią - już nie widziałam. Linuch jął się wspinać, galopował zawzięcie wyciągając jak się dało. Na szczycie nieco zwolnił. Pogoniłam go więc łydkami. Tam czekała na nas przeszkoda. Najechaliśmy pewnie i skoczyliśmy. Teraz trzeba było zjechać w dół. Zmieniłam nogę i zjechaliśmy zakosem, żeby się nie zabić. Linuch zjechał pod koniec na łeb na szyję swoim tempem, a gdy chciałam interweniować machnął tylko głową w górę (czyt. Odczep się i daj mi robić, co muszę.) Dalej zaspy. Z początku pomyślałam - ot łatwizna. Ale jak się potem okazało nawet one nie były łatwe. Takich zasp było z pięć. Półmetrowe, więc naprawdę nie powinny stanowić żadnego problemu. Po pokonaniu pierwszej problem pojawił się sam. Linuch zamiast przez nią skoczyć po prostu w nią wgalopował.
- To się, kuźde, skacze! - krzyknęłam do ogiera. Przed drugą zaspą puknęłam go batem po zadzie, na co Linuch zareagował po swojemu, czyli brykiem z czterech nóg. A że z czterech z szalonego galopu byłoby mu trudno, to wybił się z zadnich i wyleciał do przodu co wyglądało jak jakaś kurbeta... Ale dzięki temu, przez przypadek co prawda, pokonał zaspę skacząc przez nią! Pochwaliłam go więc, na co Linuch zareagował zdziwieniem. Najechaliśmy na trzecią zaspę. Tym razem jednak nie chciałam robić cyrku z batem i wyskokami. Po prostu najechałam w półsiadzie, a przed zaspą wypchnęłam go biodrem i docisnęłam mocniej łydkę. Linuch chyba w końcu zakapował z czym się te zaspy je i reszte pokonał prawidłowo, za co, oczywiście, został nagrodzony. Na koniec pozostało nam jezioro ale przed nim kawałek po prostej mocniejszego galopu. Przez ten czas zastanawiałam się jaką taktykę obrać z tym jeziorem. Z jednej strony chciałam, byśmy mieli dobry czas, ale z drugiej bałam się, że będzie zajebiście ślisko albo że gdzieś lód będzie cienki. "Trudno. - pomyślałam. - Zdrowie konia najważniejsze." Skróciłam go przed jeziorem, a tuż przed nim przeszłam do stępa. Linux jednak wyrywał się do galopu. Wjechałam na taflę. Nie była taka śliska, lekko przyprószona śniegiem. Linux caplował ciągle wyrywając do przodu. Nie pozwalałam mu. Dopiero kilka metrów przed brzegiem popuściłam mu lekko wodze na co Linux zareagował natychmiastowo - zagalopował i wskoczył na brzeg (poniekąd zapominając o moim żołądku, który tym razem został na lodzie...). Przeszłam do kłusa, w końcu do stępa i stępem dojechaliśmy do stajni. Byłam zmęczona, zmarznięta ale zadowolona. Linux prychał radośnie. W stajni ledwo co go rozsiodłałam. Zarzuciłam jeszcze derkę, ostatkiem sił wrzuciłam kilka marchewek do żłobu i padłam na kuferek owijając się derką. Spać - to było moje ostatnie marzenie dzisiejszego dnia.
Paula
PostWysłany: Pią 14:48, 28 Gru 2007    Temat postu:

Rodzaj treningu: crossowo - wytrzymałościowy
Miejsce: cross i tereny obok
Pogoda: słoneczna ale z deka zimna
Godzina rozpoczęcia: 7:30
Czas: ok. 1,5 h

Ponieważ wstałam bardzo wcześnie (gdzieś przed 6) i byłam wyspana (o dziwo), i wszyscy (czyt. Paweł) w domu jeszcze spali, postanowiłam wsiąść na jakiegoś konia i ulotnić się na najbliższe półtorej godziny. Po uprzednim oporządzeniu się i porwaniu jakiejś pajdy chleba z bliżej nieokreślonym czymś na niej udałam się do dużej stajni na grafik. Wynikało z niego, że wybór koni miałam olbrzymi - jeszcze żaden nie chodził (ta... już 6 rano i żaden koń nie ruszony - dziwne, nie?). Właściwie teraz konie dopiero jadły śniadanie, dlatego posterczałam jeszcze chwilę przy grafiku, wybierając konia. Właściwie wybieranie polegało na tym, że suwałam palcem po tablicy i na chybił trafił szukałam konia. Za piątym razem w końcu (mówicie, że do trzech razy sztuka?) wylosowałam jakiegoś skaczącego konia. A na (nie)szczęście był to Linuch. Nie żebym miała coś do tego kochanego brykacza. To prędzej on ma coś do porannych treningów. No dobra... Udałam się do siodlarni, zaparzyłam herbatę, przyszykowałam sprzęt, wbiłam się w oficerki, znalazłam ostrogi i w drogę. Nie, stop, wróć - jeszcze łyczek herbaty. Tak teraz w drogę. Linux skończył się już śniadaniować i wyglądał z boksu. Dopóki szłam przez korytarz miał uszy postawione i był zainteresowany moim jestestwem. Ale kiedy zobaczył, że idę z całym rzędem właśnie do niego, skulił uszy i schował się do boksu.
- Tak, Słońce. - przywitałam się z koniem. - Idziesz rano na trening. Wiem jak się cieszysz.
Ogier odwrócił się tyłem, dając mi do zrozumienia, że większą radość sprawiłaby mu świadomość, że mnie tu nie ma i nie będzie przez najbliższe pięć godzin. Pokazałam mu, że mam pyszne cukierki jabłkowe - ogier postawił uszy. "No w ostateczności możesz mi coś dać." Ściągnęłam jego derkę i zaczęłam czyścić. Wbrew pozorom poszło dosyć sprawnie i nawet bez szczypanek. W miarę szybko też się osiodłaliśmy. Założyłam mu nowy, zgniło-zielony czapraczek. Oczywiście nie obyło się bez nadymania przy dociąganiu popręgu, a gdy i to nie pomogło to bez kopniaków w ścianę boksu. Wyczyściłam jeszcze kopyta, zarzuciłam derkę treningową i wyszliśmy przed stajnię. Dociągnęłam popręg ("Zostaw moją kurtkę!) i wsiadłam ("No i gdzie leziesz beze mnie?!"). O 7:30 było jeszcze nie do końca jasno - tak szarawo-granatowo ale bynajmniej nie jechaliśmy po omacku. Najpierw postanowiłam pojechać z nim trochę do lasu (tia... będzie ciemniej niż w ...), zrobić duże koło za pastwiskami (duże? chyba mega hiper ogromne...) i pojechać na chwilę na cross. Pojechaliśmy sobie stępem na luźnej wodzy obok czworoboku, minęliśmy padoki przy placu (tutaj Linux podębował i pobrykał...) i wjechaliśmy w las. Ciemno aż tak nie było. Myślałam, że będzie gorzej. Powietrze było dość zimne, a z naszych nozdrzy wydobywały się białe kłęby pary. Ogier o dziwo był bardzo spokojny i rozluźniony. Stępem dojechaliśmy do rzeczki, więc trzeba było ją przejść. Na szczęście nie wchodząc do niej, bo przeprowadzony jest przez nią niby mostek (żeby przybliżyć - jakieś drewniane ale nader mocne coś). Za mostkiem zakłusowaliśmy. Linuch szedł chętnie do przodu, czasem za chętnie i próbował wieszać się na wędzidle. Korygowałam go i momentami żałowałam, że nie pojechałam polem, bo przynajmniej pokręciłabym jakieś wolty. Pododawaliśmy więc troszkę na prostych. Przejechaliśmy kłusem obok jednego z pastwisk. Tętent kopyt i rżenia. Wprost do nas biegło stadko koni, na którego czele galopował Piołun. Linux najpierw spłoszył się, odskoczył w bok, potem stanął dęba, a potem caplował w miejscu. Próbowałam go uspokoić ale ogier dalej był niespokojny. Jednak jakoś tym capelkiem dojechaliśmy do końca pastwiska, ciągle odprowadzani przez stadko. Chwała Bogu koniec płotów - koniec pastwisk... Odetchnęłam z ulgą. Linux też już się powoli uspokoił. Postępowałam chwilę, uspakajając zarówno jego jak i siebie. Po pięciu minutach stępa zakłusowaliśmy i zagalopowaliśmy. I dalej ścieżką w półsiadzie sru ile tylko się da. Musiałam tylko mocniej derkę zapiać, choć i tak robił się z niej balon. Galopowaliśy tak, aż wyjechaliśmy z lasu. Tam przeszliśmy do kłusa. No i spuściłam trochę z Linucha energii. Chwała... Teraz przynajmniej będzie skakać dobrze. Kłusik, potem stępik i stępem dojeżdżam do pierwszych przeszkód.
Zagalopowaliśmy ze stępa. Pierwszą przeszkodą na jaką się skierowaliśmu był szereg z balikowych stacjonat. Skakaliśmy pod górę. Najechaliśmy średnim tempem i Linux oddał trzy piękne, poprawne skoki. Poklepałam ogierka i dalej na szczyt górki. Galopem już mocniejszym najechaliśmy na grzybki. Linux najpierw (jak zwykle) zrobił wielkie oczy, a potem skoczył z dużym zapasem. Zakręt i najazd na domki - jedną z ulubionych przeszkód Linucha. Spokojny najazd i skok. Potem ostrzejszy zwrot i ponownie najazd na domki, tym razem na drugi człon. Mocniejszy najazd i znowu piękny skok. Przeszliśmy do kłusa i kłusem wjechaliśmy w lasek. Galop na prostej skok przez "ławkę", dalej pod górę i najazd na podwyższoną kłodę. Linux dodał i pięknie skoczył. Zjechaliśmy z górki, wyjeżdżając z lasu, skoczyliśmy przez hyrdę, a dalej najazd na kolejną kłodę. Skok z mocnego najazdu ale poprawny. Na tej polance skoczyliśmy sobie jeszcze coś w rodzaju stacjonaty na rowie. Najazd energiczny i piękny skok. Dalej rów. I tu Linux zrobił wielkie oczy, zwlonił i chciał się zatrzymać ale pogoniłam go do skoku. I skoczył. Pokracznie ale skoczył. Przeszliśmy do kłusa i pokłusowałam go chwilę, klepiąc co chwilę. Potem przeszłam do stępa i stępem wróciliśmy do stajni. Pojechaliśmy obok hipodromów, główną drogą. Jasno było już jak w lecie. Przed stajnią zsiadłam i zaprowadziłam ogierka do boksu.
W stajni spotkałam Witka, który czyścił Hita.
- Poranny trening z Linuxem i jeszcze żyjesz? - zdziwił się. Uśmiechnęłam się przebiegle :
- Popatrz, ani draśnięcia.
I w tym momencie Linux boleśnie dziabnął mnie w ramie.
- Ty piekielny koniu!
- Ha - ryczał Witek. - Bez draśnięcia mówisz?
Rozsiodłałam Linuxa nie szczędząc mu "komplementów". Rozczyściłam go i wpuściłam do boksu. Ogier runął na słomę i jął się tarzać.
- Masz tu, cholero kochana. - podałam ogierkowi dwie kostki cukru podarowane przez Witka. - Mimo wszystko jesteś dobry koń.
Paula
PostWysłany: Sob 17:47, 25 Sie 2007    Temat postu:

Rodzaj treningu: skokowy
Miejsce: plac przy lasku (po lewej)
Pogoda: ciepła, słoneczna
Godzina rozpoczęcia: 14:00
Czas: ok. 1 h

Po obiadku czas wziąć się za Linucha Smile Poszłam więc po skyrznię z czyścidłami i kilka kostek cukru i udałam się do boksu Linuxa. Ogier skubał słomę będąc zadem do drzwi. Zacmokałam, a on zaciekawiony odwrócił się. Dałam mu dwie kostki, a potem sięgnęłam po kantar z uwiązem i otworzyłam drzwi boksu. Linux bezpardonowo wypchnął mnie z boksu nosem i chciał wyjść. Zatzymałam go jednak i założyłam kantar, a następnie przywiązałam przed boksem. Linuch ciągle się wiercił, ciągle mnie zaczepiał. Musiałam mu raz dać prztyczka w nos, bo zaczynało to być naprawdę irytujące. Zaczęłam go czyścić - najpierw rozczesałam ogon i grzywę, potem usunęłam zgrzebłem zaklejki, a na koniec przeczyściłam go miękką szczotką. Wyczyściłam mu jeszcze kopyta i kazałam mu grzecznie stać dopóki nie wrócę ze sprzętem. Czy mnie posłuchał? A gdzieżby! Stał obrócony o 180 stopni bawiąc się uwiązem i próbując go rozwiązać. Machnęłam mu ściereczką do sierści przed nosem, aby się od uwiązu odczepił, a potem przestawiłam go w miejsce gdzie początkowo stał. Na przednie nogi założyłam mu czarne kaloszki i czarne ochraniacze, a na tyły długie, czarne ochraniacze. Narzuciłam czaprak, żel pod siodło i siodło. Potem założyłam ogłowie i napierśnik z wytokiem, a potem podpięłam popręg. Kiedy byliśmy gotowi wsiadłam i ruszyłam na placyk. Droga była troszkę długa (tak 10 minut stępem). Gdy doszliśmy na miejsce zobaczyłam, że karuzela stoi pusta, na lonżowniku Martyna lonżowała Werka, a na drugim placu jeździła Ola na Rusty'm. Na parkurze natomiast stępowała (jeszcze przed treningiem) Julka na Domino. Wjechałam więc na placyk i także jeszcze chwilę postępowałam. Potem nabrałam wodzę i zakłusowaliśmy. Linuch ruszył aktywnym kłusem tak, że musiałam go przytrzymywać. Wjeżdżaliśmy na koła, wolty, robiliśmy dużo serpentyn. Potem od razu galop. Linuch był dzisiaj napompowany jak ta lala. A wczoraj podobno dostał wycisk na crossie. No nic pogalopowałam go chwilę w półsiadzie, na prostych, na woltach, kołach, pozmienialiśmy trochę nogi... Kiedy był już luźniejszy i 1/10 energii z niego zeszła przeszliśmy do kłusa i z kłusa poskakaliśmy sobie małą kopertkę. Wszystko ładnie i pięknie, Linuch lądował tak jak chciałam. Przeszłam na chwilę do stępa, by przywitać się z Patrycją i troszkę odsapnać. Ale ponieważ na placyku wręcz nie było co skakać pojechałam na padoczek obok, gdzie zapewne Vadim porozkładał ciekawy sprzęt. Zagalopowałam ze stępa i najechałam na pierwszą przeszkodę, jaką był okser 100 cm ale trochę szeroki. Linuch najechał zdecydowanym galopem, ja troszkę go skrociłam i skok wyszedł bosko. Potem stacjonata 110 cm. Już spokojniejszy najazd i bardzo ładny skok. Potem już mocniejszy najazd na stacjonatę 120 cm. Świetny skok. Dalej tripple 110. Linuch już się napala, już go muszę przytrzymać i jeszcze chwila i skok. ładny choć najazd za mocny. Zrobiłam ciasną półwoltę i najechałam na tegoż samego trippla ale pod włos, co ma za zadanie wyrobienie dokładności skoku u konia. Linux rozpędził się i znów musiałam go skrócić i naprawdę niewiele brakowało, żeby zrzucił przodem :/ Dalej był double 110 cm. Z nim Linuch nie miał problemów, więc wróciłam do trippla. Raz z włosem, raz pod włos i teraz i ja wiedziałam jak lepiej go prowadzić, więc ten skok wyszedł lepiej. przeszlam na chwilę do stępa klepiąc Linuxa. Vadim lubi skakać trudne szeregi i widziałam, że i tym razem nie potrafił sobie odmówić. Zauważyłam sześcioczłonowy szereg ze stacjonat 110 każda po dwie foule między nimi. Vad utrudnił sobie zadanie o tyle, że postawił to jako najbardziej jaskrawe, oczojebne przeszkody. I fakt był taki, że przejeżdżając obok nich czułam jak Linux troszkę od nich ucieka. No ale raz kozie śmierć. Zagalopowałam ze stępa i najpierw zrobiłam serpentynę wokół tych przeszkód ze zmianami nogi lotnymi. Linux troszkę uciekał ale w końcu za trzecim razem zaczął je olewać. Najechałam więc z duzej wolty na tą kombinację dobrym, zebranym galopem. Osiem fouli do pierwszego członu - Linux już nastawia uszy. Pięć fouli - już wychodzi z ustawienia, troszkę czuję, że zaczyna się wahać, ale daje łydkę i już czuję, że Linuch szykuje się do boju. Pierwszy człon - pokonany! Dalej dwie foule i drugi człon - na czysto. Dwie foule i trzeci człon - tu chwila zawahania ale szybka moja decyzja i już za nami. Dwie foule i czwarty człon - czysto, jeszcze tylko dwie przeszkody. Dwie foule, piąty człon - dobry! Ostatnie dwie foule i szósty ostatni człon i Linuch pokonał te 110 jakby to 150 było xD Poklepałam ogierka zadowolona i usłyszałam śmiech Vadima.
- Wiedziałem, że Cię będzie korcić. - puścił do mnie oko. Uśmiechnęłam się i przeszłam do kłusa. Takim miłym akcentem chciałam zakończyć trening. Linux też był z siebie zadowolony, poklepałam go i przeszłam do stępa. Podjechałam do Vadima, wysłuchałam kilku jego uwag dotyczących treningu i zadowolona pojechałam na spacer do lasku. Po powrocie do stajni rozsiodłałam go, rozczyściłam z grubsza, a potem wypuściłam na padok, gdzie Linux udowodnił mi, że trening był zdecydowanie za krótki, bo ma jeszcze mnóstwo energii na prawie piętnaście minut bryków xD
Paula
PostWysłany: Pią 14:05, 22 Gru 2006    Temat postu: *Linux, ogier (wkkw)


Trening
Galop w terenie
Bryki
Dębik
W galopie
W skoku
W galopie
Dresaż
photo
photo
photo
photo
Cross
photo
photo
photo
photo
photo
photo
photo
photo
photo
Skoki
photo
photo
photo
photo
photo
Inne
Przed przejazdem
Galop na parkurze
Po przejeździe
Buzi
Koniec jazdy

Imię: *Linux
Ksywa: Linuch
Znaczenie imienia: nazwa systemu operacujnego
Rasa: holsztyńska
Matka: *Bagatela (SK Cavallo)
Ojciec: *Lambado (SKS British Beauty)
Bonitacja: 80 pkt
Licencja: posiada
Rodowód: posiada
Paszport: posiada
Wiek: 8 lat
Płeć: ogier
Wysokość w kłębie: 164 cm
Maść: siwa jabłkowita
Odmiany: brak
Pochodzenie: SK Cavallo
Ulubiony przysmak: jabłka
Lubi: długie treningi
Nie lubi: nieznanych mu jeźdźców
Boi się: nagłych płoszaków
Stan zdrowia: bdb
Kondycja: bdb
Kontuzje i przebyte choroby: brak
Szczepiony: tak (tężec, grypa, equine herpes virus, wścieklizna)
Odrobaczony: tak (pasożyty wewnętrzne i zewnętrzne)
Werkowany: tak
Kuty: na przody
Tarnikowane zęby: tak
Preferencje: dresaż (L-N), skoki (LL-CC1), cross, hodowla

Opis:
Ogierek urodził się u nas, w Cavallo. Jest synem świetnego skokowego ogiera *Lambado i cudownej, również skokowej kobyłki *Bagateli. Po rodzicach odziedziczył maść, skoczność i charakter. Po kim odziedziczył budowę? Trudno powiedzieć, gdyż i matka, i ojciec to konie raczej mocniej zbudowane, a Linuch to na pierwszy rzut oka chucherko. W wieku dwóch lat wyjechał do Francji, by tam zostać ujeżdżonym, a w końcu zacząć starty. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że Linux był zawsze koniem bardzo energicznym i charakternym. Przez pierwsze cztery lata jeździła na nim jedna osoba. Linux przyzwyczaił się, a następnych swoich jeźdźców zawsze najpierw testował serią baranów, świec i innych akcji. Był jednak bardzo chętny do pracy i w lot wszystko łapał. W wieku sześciu lat wrócił do nas. A u nas...
U nas kontynuował swą karierę. Choć początki były wręcz tragiczne, co odbijało się też na zawodach. Linux musiał się po prostu do nas przyzwyczaić i, co tu kryć, my do niego też. Jest koniem charakternym, który szybko się obraża i zraża do ludzi. Jeśli kogoś nie lubi to bez skrupułów użyje swych zadnich kończyn, a i ząbków również nie oszczędzi. A co najważniejsze nie da się go przekupić! Przeciwnie - od nielubianego nawet ulubionych jabłek nie tknie. Na jazdach "u siebie", czyli w domu, gdzie czuje się bardzo pewnie zawsze zaczyna brykańskiem, świecami, rzucaniem głową... Wyjątkiem są jeźdźcy, których respektuje i szanuje. Takich rzeczywiście jest niewiele ale (chwała Bogu) istnieją.
Nie licząc ciętego charakteru na nowicjuszy Linux to bardzo dobry koń. Nie rusza się jakoś nadzwyczajnie, w ustawieniu nie wygląda przecudownie ale jest dokładny i techniki wykonywanych elementów nie można się przyczepić. Jest dosyć skoczny i odważny. Na parkurze ma umiarkowane tempo - jest dobry na dokładność. Kiedy jeździec karze - Linux przyspieszy ale wtedy nie ma gwarancji, że przejedzie czysto. Nigdy nie wyłamuje. Zrzucić - do przyjęcia, ale nie wyłamać. Na crossie natomiast szybkie, dla niektórych wręcz zabójcze tempo to norma. Tu można ogierkowi pozwolić poszaleć, bo w terenie skacze odważniej i precyzyjniej. Jest bardzo wytrzymały i odważny. Będąc we Francji miał wiele treningów wytrzymałościowych na torze (!), a gdy tylko była możliwość na plaży. Jest też świetnym koniem w tereny.

~Filmy~
Na plaży
Cross
Na parkurze

~Osiągniecia~
* I miejsce w WKKW u LoczkKka
dyplom
* I miejsce w skokach CC1 na H.Feniks
* I miejsce w skokach klasy C u Camomilli
* I miejsce w wystawie ogierów z * stycznia na konkursy-koniary
* I miejsce w crossie hard u Amazonki i Spanielki
* II miejsce w WKKW dla ogierów u Gniadej Klaczy
* IV miejsce w WKKW u Pati
dyplom
* I miejsce w crossie hard dla holsztynów u Sayuri
* II miejsce w crossie klasy P u Prerii
Dyplom
* III miejsce w WKKW u Grundzia
* I miejsce w WKKW u Marcepana
* IV miejsce w crossie easy w Pięcioboju na Hipodromie Golden Wings
* I miejsce w ujeżdżeniu klasy L w Pięcioboju na Hipodromie Golden Wings
* I miejsce w rajdzie na 50 km u Camomilli
* III miejsce w skokach klasy L w Pięcioboju na Hipodromie Golden Wings
* IV miejsce w WKKW u Nicoli
* III miejsce w wystawie holsztynów wkkw-istów u Nimfy
* III miejsce w wystawie w Pięcioboju na Hipodromie Golden Wings
* III miejsce w Pięcioboju na Hipodromie Golden Wings
Dyplom
* II miejsce w crossie easy dla siwków u Grundzia
* II miejsce w crossie hard na WSK Wolność
* II miejsce w WKKW u Alexis
Dyplom
* II miejsce w elitarnej wystawie ogierów sportowych z * u Maleństwa i Gaskonii
* II miejsce w wkkw klasy P dla koni ras niemieckich u Fresian
* II miejsce w crossie hard u Eowiny
dyplom
=> => => 25
3 x IV miejsce
5 x III miejsce
8 x II miejsce
9 x I miejsce

~Nagrody~
czaprak
kantar

~Potomstwo~
British Viper (od klaczy *Bagatela, SK Cavallo) właściciel - Hol$ztynka/SKS British Beauty
Dream Reisna (od klaczy Reingers, PRV) właściciel - Pinka / PWKJ

Cena stanówki / nasienia mrożonego => 850 h / 425 h

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group